Wybaczcie mi przerwę w blogowaniu, w święta rozchorowała mi się moja pociecha, chwilę po niej ja zaniemogłam, a dodatkowo pracuję od dwóch tygodni nad dwoma większymi projektami dotyczącymi m. in. bloga i zabrakło mi już sił i weny na dodawanie przepisów. :)
Racuchów ze względu na ich kaloryczność nie robię zbyt często. Ba! W zasadzie robię je raz, góra dwa razy w roku (w karnawale). Bo co jak co, ale do lekkich słodkości to one nie należą. ;) Ale smakują tak dobrze, że można im to wybaczyć. ;)
Nie wiem czy Wy macie podobne wspomnienia, ale ja pamiętam, że w dzieciństwie moja babcia robiła mi takie dość często i zawsze nie mogłam się ich doczekać. Nieważne czy były utytłane w cukrze pudrze czy polane konfiturą, zawsze mi smakowały.
Te mojej babci robiły się na drugi dzień ciut za twarde (mam nadzieję, ze moja babcia tego nie czyta ;)) i chciałam dołożyć swoje pięć groszy do przepisu, by nieco je ulepszyć? Udało się. Racuchy są puszyste, delikatne mięciutkie. Jeszcze ciepłe smakują jak pączki. :) Wystudzone nadal są mięciutkie i puszyste. Także spokojnie można je zjeść następnego dnia... Tylko czy dotrwają? ;)